Bezsenne noce, długie godziny, czasami całe dnie spędzone przed komputerem lub/oraz z telefonem, brak motywacji, brak energii, wymówki, wymówki, wymówki, rosnące stery nieprzeczytanych książek, oczywiście mój narkotyk Net flix, oczywiście z lampką dobrego czerwonego wina, oczywiście epizod za epizodem, czasami do białego rana (jak inaczej umilić sobie nieprzespane noce?). No i najgorsze: rosnące, ołowiane poczucie winy napędzane dosyć rozgadanym i elokwentnym wewnętrznym krytykiem….Tak wyglądały moje kryzysowe dni niedługo po ogłoszeniu pierwszej fali pandemii, choć do kryzysu przyczynił się naturalnie szereg innych rzeczy, nagromadzonych na przestrzeni kilku lat.
Będąc w pełni świadoma swojej obsesyjnej natury oraz skłonności do prokrastynacji, postanowiłam przechytrzyć samą siebie i wprowadzić w swoje życie coś nowego, ale coś równie pociągającego, coś od czego łatwo będę mogła się uzależnić… Aplikacja mobilna? Podszeptał mi jakiś chochlik w głowie…A potem jakimś cudnym trafem, odnalazłam aplikację do medytacji Calm. Kolejnym genialnym przebłyskiem, który pojawił się w nagłym przypływie niespodziewanej fali motywacji, było usunięcie wszystkich „niezdrowych” aplikacji z ekranu mojego telefonu. I tym oto prostym sposobem zaczęła się moja mała metamorfoza.
Poranki z telefonem przy poduszce nagle nabrały nowego wymiaru, bo zamiast tak zwanych złodziei czasu, mój palec z braku innych opcji miękko, mimo, że na początku dosyć sceptycznie, lądował na ikonce Calm, która automatycznie wciągała mnie w inny świat. Zaczęłam od 10 minutowych porannych medytacji, które postanowiłam sobie dodatkowo umilić korzystając z rozwiązań w duchu hygge, czyli w ruch poszły świece, wełniany koc, solna lampa na półce z książkami, na stoliku w tle już czekająca na mnie filiżanka gorącej herbaty, a z telefonu przemawiający do mnie ciepły głos, na tle kojących fal morza czy śpiewu ptaków.
Wieczory zmieniły się równie drastycznie, seriale z lampką wina, zastąpiła książka, a po zgaszeniu światła, bajki czytane na głos przez różnych, bardziej lub mniej znanych gości zapraszanych przez Calm. Zaczęłam w końcu spać (Jak tu nie usnąć kiedy do ucha szepcze ci głębokim aksamitnym głosem sam Matthew McConaughey?). A efekt domina był piorunujący! Wyspane ranki, poprzedzone wyciszającymi wieczorami, oraz nowy rytuał parominutowej medytacji przy świecach drastycznie zmieniały perspektywę i energię reszty dnia. Czułam się przede wszystkim lepiej sama ze sobą, oczywiście wyspana, ale także dumna z pokonania swoich demonów oraz przełamania długiego, obezwładniającego mnie kompletnie ciagu prokrastynacji. Efekt tych zmian czuję do dzisiaj, bo Calm nadal towarzyszy mi prawie codziennie i nie raz ratuje z opałów.
Oprócz bajek i medytacji, aplikacja Calm oferuje także krótkie wykłady, nocne sesje muzyczne lub dźwiękowe, na przykład moją ulubioną ze świerszczami, oraz codzienne sesje ruchowe z cudowną instruktorką jogi Mel Mah (Daily Move Trailer), ale o tym wszystkim może już następnym razem!

